Przyszedł utęskniony czas aby wybrać się na kolejną pieszą wyprawę. Zapowiadał się następny gorący dzień, gdzie temperatura w cieniu sięgała ponad 30 stopni Celsjusza, niebo było niemal bezchmurne nie oferując nawet odrobinki cienia. Na trasę z Wierzbicy do Skaryszewa wyruszyła dwójka śmiałków w składzie takim samym jak ostatnim razem, czyli: Karol i Marta. Od samego rana zanim wsiedliśmy jeszcze do autobusu na dworcu PKP w kierunku Wierzbicy wiedzieliśmy, że wyprawa będzie ciężka ze względu na warunki pogodowe. Wyposażeni w jasne ubrania z nakryciami na głowę wyruszyliśmy autobusem prywatnej komunikacji na kolejną wędrówkę po jakże niezwykłej i ciekawej Ziemi Radomskiej oferującej wiele niespodzianek oraz urokliwych zakątków, które czaiły się na nas niemalże za każdym zakrętem.
Znaleźliśmy się w miejscowości Wierzbica odległej od Radomia o zaledwie kilkanaście kilometrów. Mimo godziny 8 rano z chwili na chwile robiło się coraz goręcej. Pierwsze kroki skierowaliśmy po pieczątkę potwierdzającą obecność w mieście do pobliskiego sklepu chemicznego. Następnie udaliśmy się zorientować mapę na najbliższe skrzyżowanie z kierunkowskazami na Mirów i Starachowice, zboczyliśmy z trasy udając się boczną uliczką Wierzbicy w kierunku południowo wschodnim za miejscowość o nazwie Wiatraki. Szybko zabudowania Wierzbicy znalazły się za naszymi plecami a naszym oczom ukazał się uroczy widok pól uprawnych, oraz koni pasących się na łące. Idąc widzieliśmy dość odległy horyzont na którym widniał las do którego zmierzaliśmy. Trasa mijała nam całkiem przyjemnie, podziwiając krajobraz toczyliśmy rozmowy na przeróżne tematy. Najgorszym naszym przeciwnikiem na trasie było świecące słońce, które z minuty na minutę ogrzewało nas swoimi promieniami coraz bardziej. Obawiałem się trochę ewentualnych konsekwencji z tym związanych, typu udar słoneczny, lub cieplny. W końcu wszędzie na okrągło się mówi żeby w takie upały siedzieć w domu i nigdzie nie wychodzić.
Jeszcze przed wyjazdem pomyślałem sobie, że czasem lepiej zaryzykować, dobrze się wyposażyć w odpowiednio biały strój, sporą ilość wody mineralnej i mimo wszystko wyruszyć co jak potem się okazało było trafnym pomysłem. Trasa specjalnie została tak zaplanowana żeby nie była zbyt długa, niecałe 20 kilometrów zdecydowanie na taki upał wystarczyło.
Droga nam mijała jak już wspomniałem przyjemnie i w miarę szybko. W miejscowości Pomorzany po raz pierwszy zeszliśmy z dróg zaznaczonych na mapie w małą polną ścieżkę która zaprowadziła nas do wsi Pomorzany. Jak na razie trasa wiodła głównie asfaltem, z którego bił prosto na nas żar. W Pomorzanach przyszedł czas na chwilowe zastanowienie się jak iść i króciutki odpoczynek w cieniu przydrożnego drzewa. W tym czasie zrobiłem użytek z lornetki którą zabrałem w trasę po raz pierwszy. Widok jaki mi się przedstawiał był niezwykły. Niezwykły dlatego, że wszędzie otaczała nas natura. Łąki, pola uprawne, wiejskie chatki i małe skupiska drzew. To wszystko widziane z lornetki przedstawiało ładny widok świata którego długo można szukać w zgiełku ulic miasta pełnego rozkrzyczanych ludzi i pędzących samochodów rozprowadzających wszędzie okropne spaliny szkodliwe dla ludzi i środowiska. Otaczająca nas cisza, śpiew ptaków i powietrze którym oddychaliśmy sprawiało, że z każdą minutą mimo upału chciało się powiedzieć: teraz jestem szczęśliwy i nikt mi tych chwil w życiu nie odbierze
Dalsza droga prowadziła nas w kierunku północno wschodnim przez uroczy krajobraz polny. Dochodząc do pobliskiego drzewa oferującego nam zbawienny cień postanowiliśmy wspólnie zrobić dłuższy odpoczynek. Miejsce było odosobnione, najbliższe zabudowania były odległe o około kilometr drogi. Rozłożyliśmy się karimatą w cieniu drzewa. W tym miejscu także zrobiłem pożytek z swojej lornetki, po raz kolejny chwaląc jej niezwykłą moc. Niesamowicie było obserwować otaczającą nas przyrodę i toczące się życie. Gdzieś w oddali w wiosce o nazwie Łączany prawdopodobnie mama prowadziła wózek z dzieckiem i starszą córką maszerującą obok. Kierując lornetkę w inną stronę zauważyłem wóz ciągnięty przez konia z stojącym woźnicą. Gdzieś indziej szedł człowieczek przez pole prawdopodobnie w celu miał młotek więc chyba szedł odpiąć pasące się krowy. Życie naokoło toczyło się swoim własnym rytmem. Nic nie zaburzało spokoju i ciszy panującej zewsząd. Po kilkunastu minutowym odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę ku coraz bardziej zbliżającego się lasu
Szybko minęliśmy wieś Łączany idąc po drodze asfaltowej w kierunku wsi Zalesice. Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy miejscowościami dostrzegłem przez lornetkę, że wieża wystająca dużo ponad korony drzew lasu to nie jest antena sieci komórkowej, i tu ku mojemu wielkiemu zadowoleniu okazało się, że jest to wieża obserwacyjna. Wiedziałem, że takie wieże obserwacyjne znajdują się w okolicach Radomia, ale nie miałem pojęcia, że dziś ja będę mógł znaleźć. W planach mieliśmy ominąć las bokiem bądź iść skrajem lasu, gdyż na mojej mapie nie miałem zaznaczonej żadnej ścieżki leśnej która mogła by prowadzić w interesującym nas kierunku. A zabłądzić w lesie jest całkiem łatwo, o czym wcale nie miałem ochoty się przekonywać tamtego dnia. Niewiele się zastanawiając oznajmiłem Marcie, że ja MUSZE tą wieże obejrzeć z bliska. Postanowiłem pierwszy raz od bardzo długiego czasu sięgającego jeszcze ZHP wymierzyć za pomocą busoli azymut na tą wieżę a później trzymać się kursu będąc już w lesie skąd nie było w ogóle widać wieży. Z mocniej bijącym sercem i lekko drżącą ręką wyznaczyłem azymut stojąc jeszcze na drodze z której widać było wieżę. Azymut kierunku wieży wynosił 4,9 stopnia. Minęliśmy wieś Zalesice i polną drogą zawędrowaliśmy pod skraj lasu, który widzieliśmy już na horyzoncie z pól Wierzbickich. W tym miejsc drogi na mapie się nam skończyły i mapę spokojnie można było zamknąć w mapniku, biorąc do ręki busole
Pierwszy raz tego dnia wchodziliśmy w las. Sprzyjającym czynnikiem wędrówki przez las był cień który dawały nam otaczające drzewa. Cały czas z busolą w ręku starałem się trzymać kurs marszu równy 4,9 stopnia. Taki kierunek poprowadził nas początkowo w miarę normalną i często uczęszczaną drogą, ale po paru chwilach wędrówki trzeba było zgodnie z wcześniej wyznaczonym azymutem swoje kroki skierować niemalże w gęstwinę leśną. Zauważyłem ledwie widoczną małą ścieżkę wydeptaną najprawdopodobniej przez zwierzynę leśną, spojrzałem na busolę i dalej szliśmy już po w innym kierunku. Wędrowaliśmy tak przedzierając się przez gęstwinę jakiś czas dopóki nie wyszliśmy na drogę będącą już leśnym traktem w kierunku którego poprowadził mnie dalej obrany wcześniej kurs. Tak zmienialiśmy jeszcze kilka razy ścieżki leśne, aż po pewnym czasie wyszliśmy dokładnie przy samej wierzy. Oczom naszym ukazała się wysoka na około 36 metrów wieża służąca do wykrywania pożarów w lesie. Na samej górze siedział pracownik który co chwila nawiązywał łączność radiową i przekazywał informacje o ewentualnych pożarach. Pod wierzą mieliśmy krótki odpoczynek
Teraz gdy już się znaleźliśmy w środku lasu należało się jeszcze wydostać z lasu nie oznakowanymi ścieżkami. Kolejny azymut do wyznaczenia w kierunku Skaryszewa był możliwy tylko z wierzy. Pracownik obserwujący z góry okolice podał nam współrzędne azymutu z dokładnością do drugiej liczby po przecinku. Otrzymaliśmy jeszcze praktyczne rady od obserwatora z wierzy żeby uważać na gady które w tak wysokiej temperaturze wychodzą na ścieżki. Ruszyliśmy w dalszą drogę z busolą w ręku i azymutem na Skaryszew wynoszącym 49,52 stopnie. W chwili gdy przemierzaliśmy leśne trakty leśniczy jeszcze nie wydał zakazu wstępu do lasu ze względu na zagrożenie pożarowe, ale lada chwila takie zarządzenie mogło zostać wydane a w tedy lepiej nie znaleźć się w pobliżu jakichś służb leśnych bo o mandat nie byłoby trudno. Wędrując przez las Marta zauważyła w ściółce żmije, a dalej na leśnej drodze przebiegającą sarnę. Ja niestety nie miałem szczęścia widzieć tego samego co Marta, żałowałem bardzo bo na pewno bym spróbował sfotografować tak ciekawe obiekty fauny leśnej. Lasy które przemierzaliśmy pieszo były domem podczas drugiej wojny światowej harcerzy Szarych Szeregów z Radomia i okolic, którzy w tym rejonie ćwiczyli przygotowując się do walki z okupantem niemieckim. Jeśli drzewa i leśne polany umiały by mówić to uważam, że nie jedno byśmy mogli się dowiedzieć o męstwie i bohaterstwie młodych chłopców którzy nierzadko oddawali swoje życie za tą ziemie, którą tego dnia mogłem tak beztrosko wędrować.
Idąc przez las celowo odbijałem w kierunku zachodnim i południowo zachodnim, żeby wyjść przy zagrodach wsi Wilczna skąd już można było korzystać znowu z mapy. Nie dochodząc jeszcze do pierwszych zagród Wilcznej zrobiliśmy sobie kolejny dłuższy postój połączony ze spożywaniem prowiantu. Wyruszając w dalszą drogę poprosiliśmy w pierwszej lepszej zagrodzie o uzupełnienie zapasów wody. Sympatyczne mieszkanki Wilcznej nie odmawiając nalały nam całą butelkę wody. Wilczną minęliśmy szybkim tempem, ponieważ znowu wyszliśmy na niebezpieczne działanie promieni słonecznych. Było już około godziny 14:30 więc zaczynała się pora dnia kiedy słońce potrafi najbardziej dokuczyć. Gdy dotarliśmy do kolejnej ściany lasu na zakręcie wtopiliśmy się w cień który dawały drzewa. Droga mijała nam już coraz wolniej ponieważ zaczęliśmy już pomału odczuwać pierwsze chwile zmęczenia, i całodziennego działania słońca. Leśny gościniec zaprowadził nas na skraj lasu przy wiosce o nazwie Podolszyny, gdzie jeszcze skrajem lasu mogliśmy iść w miarę w cieniu. Przyszedł w końcu moment gdy trzeba było opuścić przyjemny cień i skierować się prosto na północ w kierunku Skaryszewa. Ten odcinek trasy, choć nie długi najbardziej dał nam się we znaki. Popołudniowe słońce mocno świeciło, dochodziła godzina 16:00 a my wędrowaliśmy ścieżką przez środek pola. Woda już była na zapasie, a słońce dokuczało. Mimo niedogodności humor nas nie opuszczał aż do samego Skaryszewa, gdy szliśmy z chwilowymi przerwami w cieniu pojedynczych polnych drzew. W Skaryszewie zaopatrzyliśmy się w zimną wodę mineralną. Wziąłem pieczątkę potwierdzającą nasza obecność w mieście i około godziny 16:45 udaliśmy się autobusem podmiejskim w kierunku Radomia.
waszkawaszka