wedrowki.radom.pl

Białobrzegi – Nowy Gózd 28 km 12.VI.2006

     Dłuższe wędrówki odbyte przeze mnie dotąd ograniczały się do pieszej pielgrzymki do Częstochowy z Radomia i do Paradyża z Dąbrówki oraz spacerów. Całodzienny marsz nieco mnie przeraził i nasuwał pytanie: Czy dam radę? Jednak zdecydowałam, że pójdę tym bardziej, że celem końcowym był mój dom. Nasza wyprawa we dwoje rozpoczęła się rankiem w Białobrzegach. Wyruszyliśmy szczęśliwi, że możemy cieszyć się rozpoczynającym się latem i sobą.

        Pierwszym celem była Jasionna i znajdujący się w niej zabytkowy, drewniany kościółek. Ale po kolei. Dotarliśmy tam mało uczęszczaną, asfaltową drogą, słoneczko miło zaczynało prażyć, cisze zakłócały nieliczne samochody, pachniał las. Nim zwiedziliśmy kościółek i poznaliśmy z ust księdza proboszcza historie parafii (o czym napisze Karol), odwiedziliśmy grób mojego przyjaciela. Kościółek w Jasionnej jest niewielki, drewniany, uroczy. Warto go zobaczyć, a także jego otoczenie: dwie drewniane dzwonnice (starą i nową), kapliczkę, groby dziedziców okolicznych włości. Można również zastanowić się nad tym, co kryje ziemia wokół kościółka. Po małej lekcji historii ruszyliśmy w dalszą drogę, co nie okazało się takie proste. Duża ilość zakrętów w Jasionnej zmusiła nas do zastanowienia się nad wyborem drogi mającej prowadzić do Branicy. Jednak droga wybrana okazała się właściwą. Była to piaszczysta droga wiejska. Mijaliśmy zielone łany żyta, łąki, lasy. Przyroda wokół zaczynała nareszcie chłonąć słońce, za którym tak bardzo tęskniła po niesamowicie długiej zimie i chłodnej wiośnie. Na tym odcinku drogi zrobiliśmy sobie dłuższy postój na skraju lasu. Było ciepło, romantycznie, a muszki i komary były jeszcze nieco senne.

        Później dalej w drogę ku Pieszchni. Tu postanowiliśmy uzupełnić swoje zapasy wody mineralnej. Jak się okazało jedyny sklep znajdował się niemal na końcu wsi i musieliśmy nieco zboczyć z obranego przez nas szlaku. Po tym małym zamieszaniu w naszej podróży udaliśmy się do Zamłynia (Taka wioska naprawdę istnieje, można znaleźć ją na mapie. Choć, gdy już tam trafi, nie znajdzie się znaku informującego o nazwie miejsca, w którym się jest). Można byłoby pomyśleć, że jest ona na końcu świata. Piaszczysta droga, pasące się krowy i konie, ludzie koszący i zbierający siano to coś normalnego na wsi, ale ten brak drogowskazu.

        Następnym celem wyprawy był Chruściechów. Właśnie dotarcie do niego było najbardziej zawiłe. Po drodze musieliśmy minąć stawy rybne i jak się okazało nie było, to przyjemne mimo pięknych widoków, odbijających się w tafli wody chmur, szumiącego tataraku, sitowia i traw. Źródłem przykrych odczuć było mnóstwo dokuczliwych komarów, które jak się potem okazało miały jeszcze długo nam towarzyszyć. Minąwszy stawy trafiliśmy na ogrodzony teren Lasów Państwowych, na którym hodowano zwierzęta leśne. Niestety obowiązywał tam zakaz wstępu i musieliśmy ominąć to miejsce. Niestety zaczęła dokuczać mi stłuczona stopa i trochę marudziłam. Karol cierpliwie to znosił i podtrzymywał mnie na duchu, że już niedługo będzie postój i obiadek na świeżym powietrzu. Po nie całkowicie przewidzianej dodatkowej drodze, na polu porośniętym młodym zbożem zrobiliśmy sobie upragniony odpoczynek. Było bardzo miło porozmawiać, pobyć tylko we dwoje daleko od ludzi i posłuchać dźwięków natury. Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy. Nieopodal na drzewie znajdowała się strażnica, na którą Karol się wdrapał. Ja zrezygnowałam z tego, mimo że widok kusił, gdyż nie lubię chodzić po drabinach. Stamtąd udaliśmy się wreszcie do Chruściechowa. Zobaczyliśmy tam z zewnątrz starą gorzelnie i dwór. Nasze zainteresowanie wzbudził też nie znany nam ptaszek o przecudnym żółtym upierzeniu, które w słońcu pięknie promieniało i nabierało dodatkowej wyrazistości.

        Kolejnym miejscem na szlaku był Kiełbów Nowy. Tu czekała nas niespodzianka. Na drogowskazie widniała właściwa nazwa, ale od połowy wsi na domach widniały tabliczki z nazwą Siekluki. Zdarzały się także miejsca, w których miejscowości te mieszały się. Ciekawym miejscem we wsi było skrzyżowanie, na którym niemal w jednym miejscu znajdowały się trzy kapliczki. Dalej ruszyliśmy ku E7. Nie chcieliśmy jednak iść nią, ale nieopodal skręcić na Okrąglicę, która prowadziła do Kiełbowa Starego. Była to trasa przyjemniejsza niż ta na niezbyt bezpiecznej szosie. Jednak chcąc nie chcąc musieliśmy z Kiełbowa Starego podążać właśnie ku E7, by dojść do mojego domu. Zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy do ostatecznego celu, gdzie zjedliśmy smaczną i zasłużoną kolację.

        W czasie wędrówki Karol szlifował swe umiejętności posługiwania się mapą i kompasem. Okazał się dobrym przewodnikiem na nieznanym mu terenie. Cierpliwie znosił moje kryzysy. Mimo zmęczenia, kilku bąbli, obolałych mięśni i stawów, byliśmy bardzo szczęśliwi, że wybraliśmy się na ten rajd. Poznaliśmy nowe miejsca i zmagaliśmy się ze swymi słabościami, a to również ważne. Myślę, że piesze wędrówki mają swój klimat, są ciekawym pomysłem na spędzenie wolnego czasu, a naprawdę dużo zależy od tego, kto z nami jest. Mimo chmary owadów, zmęczenia jestem szczęśliwa, że dałam się namówić Karolowi na ten właśnie rajd. 🙂 🙂

Marta Kacprzak

map2