Data: 14.10.2014 r.
Białobrzegi – Sucha – Suski Młynek – Borki Stawiszyńskie – Jasionna – Błeszno – Kolonia Błeszno – Jakubówka – Brodek – Romanów – Paprotno – Grzmiąca – Góra Świdzyńska (niebieski szlak w Puszczy Pilickiej) – Kozłów – Kiedrzyń – Rezerwat Sokół – Droga Okopana w Puszczy Pilickiej – Waliska – Wólka Magierowa – Las Łęgoński w Puszczy Pilickiej – Różanna – Wielkopole – Łęgonice Małe – Nowe Miasto nad Pilicą – Łęgonice – wał ozu – Nowe Łęgonice (Góra Rocha/Góra Zgody) – Dąbrowa – Rosocha – Sacin – Kolonia Świdrygały – Bełek – Brzostowiec – Ślepowola – Michałowice – Świdno – Borowe – Dębnowola – Osuchów – Przybyszew – Pacew – Adamów – Falęcice – Białobrzegi
- DST 112.76km
- Czas 09:15
- VAVG 12.19km/h
- VMAX 49.31km/h
- Temperatura 14.0°C
- Kalorie 5885kcal
- Podjazdy 721m
Korzystając z wolnego dnia od pracy postanowiłem wybrać się na kolejną wycieczkę. Tym razem wybór padł na Puszczę Pilicką, położoną na zachód od Białobrzegów, oraz trzy miejscowości o nazwie Łęgonice znajdujące się za Nowym Miastem nad Pilicą. Ciekawy jest fakt, że w każdej z tych miejscowości znajduje się zabytek warty uwagi. Jeśli chcecie przenieść się wraz ze mną w krótką podróż po urokliwych terenach Zapilicza i „przedpilicza” to zapraszam do przeczytania niniejszej relacji. Jako ciekawostkę dodam, że dla wytrwałych czytelników mam niespodziankę – dowiecie się co kryje się pod tajemniczą nazwą wału ozowego, który miałem okazję dzisiaj oglądać.
Z domu wyruszyłem około godziny ósmej trzydzieści w kierunku Suchej. Temperatura powietrza oscylowała w granicy do 12 stopni Celsjusza. Przez poranne zamglone niebo nieśmiało wyglądało słońce, które prawie za każdym razem po chwili chowało się znowu za chmury, jakby chciało mi już na początku trasy zakomunikować, że dzisiejszy dzień nie będzie należał do pogodnych. Osobiście cieszyłem się z tego, że w październiku mamy temperatury powyżej dziesięciu stopni Celsjusza i można taki czas spożytkować na poznawanie ciekawych okolic miejsca zamieszkania.
W Suchej skręciłem zgodnie z kierunkiem niebieskiego szlaku pieszego w prawo, który zaprowadził mnie po chwili do mogił partyzanckich z 1943 r. Następnie przeprawiłem się po drewnianym mostku przez rzeczkę Pierzchnia i ruszyłem rezygnując z niebieskiego szlaku w prawo. Jechało się bardzo przyjemnie i zanim się zorientowałem to dotarłem już do drogi krajowej nr 48 w Borkach Stawiszyńskich. No cóż, następna inwestycja rowerowa jaką kupię to będzie kompas, żeby uniknąć w przyszłości takich małych pomyłek. Przez chwilę jechałem po ruchliwej krajówce aż zjechałem w stronę Jasionnej. Wąską asfaltówką dotarłem do małej miejscowości w której skręciłem przed cmentarzem w prawo w stronę Witoszyna.
Wybierałem takie drogi, żeby ominąć wcześniej wspomnianą miejscowość, ponieważ gościłem w niej już kiedyś i chciałem poznać nowe ścieżki w okolicy. Okazało się, że udało mi się dotrzeć do Błeszna i tym razem już nie błądząc jechałem dalej w kierunku Puszczy Pilickiej. Za Błesznem wjechałem w las ze znakowanym niebieskim szlakiem rowerowym. Wcześniej w Jakubówce pierwszy raz dzisiaj obszczekał mnie pies. Od tej pory zmieniłem trochę taktykę: jak zaczyna szczekać pies i biegnie w moim kierunku to nie uciekam a schodzę z roweru. W każdej jak na razie sytuacji (a było ich dzisiaj jeszcze kilka) ta metoda okazuje się najskuteczniejsza. Psy zaczynają się bać i wycofują się a ja wsiadam powoli na rower i jadę dalej.
Wyjechałem z lasu w Brodku i skręciłem na wąską asfaltową drogę prowadzącą przez Paprotno do Grzmiącej. Jest znakomity odcinek mało uczęszczanej drogi prowadzącej przez las po pagórkach, gdzie jazda rowerem daje naprawdę dużą frajdę. W Grzmiącej za rondem skręciłem w lewo na niebieski szlak pieszy, który wprowadził mnie do Puszczy Pilickiej. Od tej pory przez bardzo długi czas poruszałem się po urokliwych zakątkach bezkresnych lasów. Na początku krążąc po szlaku podjechałem po piaszczystych duktach pod Górę Świdzyńską (164 m. n.p.m.), następnie zgubiłem niebieski szlak i wyjechałem w Kozłowie.
Dość szybko przez Kiedrzyń dotarłem do rezerwatu przyrody „Sokół”, który obejmuje ochroną zróżnicowane siedliska leśne od boru świeżego do lasu łęgowego.Można tu zobaczyć kilka wspaniałych dębów, z których najstarsze mają około 300 lat.Rezerwat jest także siedliskiem jesionów i sosen.Występuje tuwawrzynek wilczełyko oraz kilka gatunków storczyków.Gniazdują w nim: bocian czarny i trzmielojad. W rezerwacie próbowałem odnaleźć jakieś ścieżki ale wszystkie były dość mocno zarośnięte i gdy poruszałem się w głąb rezerwatu okazało się, że ścieżka stawała się coraz bardziej niedostępna. Postanowiłem zawrócić. W rezerwacie było niesamowicie, dawało się odczuć otaczającą mnie przyrodę. Szkoda, że musiałem się cofnąć bo z chęcią poznałbym jeszcze więcej tajemnic tego niezwykłego miejsca.
Dalej poruszałem się różnymi leśnymi ścieżkami i duktami, które miejscami były dość mocno zapiaszczone, ale dawały dużo satysfakcji z pokonywania kolejnych kilometrów. Po pewnym czasie odnalazłem niebieski szlak biegnący przez sam środek Puszczy Pilickiej po tzw. Drodze Okopanej w kierunku zachodnim. Jako, że już kiedyś poruszałem się tym szlakiem na rowerze postanowiłem odbić nieco na północ i jechać leśnymi traktami, które biegły równolegle do niebieskiego szlaku. Okazało się w dodatku, że są mniej zapiaszczone i jazda po nich jest czystą przyjemnością.
Gdy jechałem w kierunku Walisk rozpadał się deszcz. Na szczęście nie trwało to długo i już po chwili byłem w tej niezwykłej leśnej miejscowości, gdzie znajduje się zabytkowy drewniany kościółek (miałem okazję go już oglądać wcześniej), który obejrzałem jeszcze raz i ruszyłem dalej. W Wólce Magierowej zastanawiałem się jak jechać dalej. Po spojrzeniu na zegarek okazało się, że czas mam całkiem dobry i postanowiłem nie rezygnować jeszcze z jazdy po puszczy i po przekroczeniu drogi wojewódzkiej udałem się dalej przed siebie.
Jechałem przez Las Łęgoński będący także częścią Puszczy Pilickiej. Chciałem dojechać do Różannej i później zawrócić w stronę Łęgonic Małych. Po drodze okazało się, że jest bardzo dużo piachu i prędkość jazdy spadała niekiedy do 15 albo i mniej km/h. W Różannej (najdalej wysuniętym punkcie na zachód podczas tej wycieczki) skręciłem w prawo i po paru dłuższych chwilach dotarłem do kolejnej ciekawej atrakcji turystycznej jaką był młyn wodny z początku XX wieku. Okazało się, że właścicielka tego miejsca pozwoliła mi obejrzeć młyn od środka. Dzisiaj młyn działa już na prąd i mieli różne rodzaje zboża. Kiedyś działał na wodę, która teraz zasila okoliczne stawy z rybami.
Dotarłem do Łęgonic Małych, gdzie znajduje się bardzo ciekawy modrzewiowy kościół pw. św. Marii Magdaleny, który zbudowano w latach 1765-1775. Łęgonice Małe położone są po południowej stronie rzeki Pilicy. Do kolejnych miejscowości o tej samej nazwie leżących na północ od rzeki dotarłem nieco później. Warto wspomnieć też, że Łęgonice były kiedyś miastem, ponieważ otrzymały prawa miejskie w 1420 r. na prawie magdeburskim przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Mikołaja Trąbę, który uzyskał przywilej lokacji od Władysława Jagiełły.
Następnie w Nowym Mieście nad Pilicą skorzystałem z dostępności sklepu spożywczego i uzupełniłem zapas wody oraz wafelków. Po krótkiej przerwie zacząłem podjeżdżać pod dość sporą górkę prowadzącą do miasta. Z uwagi na to, że tą miejscowość oglądałem także podczas wcześniejszej wycieczki to udałem się od razu na zachód w stronę kolejnych ciekawych miejsc. Od tego momentu pogoda zaczynała się troszkę bardziej psuć. Wiał chwilami dość silny wiatr a niebo zaczynało wyglądać jakby ktoś wylał na nie toń atramentu. Zaniepokojony troszkę zacząłem szybciej jechać, bo przecież przede mną były kolejne wspaniałe miejsca do których zostało już tak niewiele kilometrów. Szkoda, żeby popsuła wszystko kiepska pogoda. Trochę zaniepokojony pojechałem dalej.
Szybko wyjechałem z miasta i dotarłem do Łęgonic. Na mojej mapie zaznaczone zostały dwa zabytkowe miejsca: dwór i kościół. Gdy dotarłem do pierwszego okazało się, że jest w rękach prywatnych i ma zamkniętą bramę. Po resztkach z placu zabaw wywnioskowałem, że jeszcze niedawno musiała w nim być szkoła a teraz budynek stoi opuszczony. Dwór ten został zbudowany ok. 1827 roku dla Franciszka Łabuńskiego w stylu klasycystycznym i położony jest na niewielkim wzniesieniu. (Więcej informacji o dworze) Wjechałem troszkę wyżej od bocznej strony, gdzie znajdują się oficyny. Okazało się, że w tym miejscu nie ma płotu. Obejrzałem dworek z bliska i zrobiłem kilka fotografii. Choć jest opuszczony to robi niezwykłe wrażenie. Postanowiłem jechać dalej zadowolony z możliwości oglądania tego miejsca z bliska, a nie jak zazwyczaj z za płotu.
Do zabytkowego kościoła p.w. św. Jana Chrzciciela z 1732 r. dotarłem po kilku chwilach. Był to kolejny drewniany kościół na dzisiejszym szlaku i zrobił na mnie równie duże wrażenie co poprzednie odwiedzone kościółki. Ruszyłem w dalszą drogę ku nowej przygodzie. Do kolejnych już trzecich dzisiaj Łęgonic jechałem coraz częściej patrząc na niebo, które robiło się coraz bardziej ciemne. Na szczęście jak na razie kolejny raz nie padał deszcz. Jechałem po szutrowych drogach wzdłuż płotu otaczającego nieczynne już lotnisko wojskowe, aż dotarłem do ciekawego z punktu widzenia geologii miejsca.
Przed moimi oczami pojawił się tzw. WAŁ OZU – co to jest? Ja do dzisiaj nie zdawałem sobie sprawy z faktu istnienia takich miejsc. Wał ozu, lub po prostu oz jest to silnie wydłużony pagórek o wysokości najczęściej kilkunastu metrów i długości nawet kilkudziesięciu kilometrów, wyniesiony wskutek osadzania piasku i żwiru przez wody płynące pod lądolodem, w jego szczelinach lub na powierzchni. Ozy zbudowane są z piasków i żwirów, ułożonych poziomymi lub skośnymi warstwami. Niekiedy pokryte są cienką warstwą gliny. Zwykle wał ozu jest na przemian węższy i szerszy, przy czym rozszerzenia są wyższe, zwężenia zaś niższe. Górna powierzchnia wału niekiedy jest płaska i biegnie poziomo (podobnie jak w nasypach kolejowych). Zbocza ozów są zwykle strome. Zrobiłem fotografię tego niezwykłego miejsca i pojechałem dalej.
Po chwili kluczenia pomiędzy sadem a małym lasem dotarłem wreszcie do trzeciej miejscowości o nazwie Nowe Łęgonice i tutaj na szczycie Góry Rocha nazywanej także Górą Zgody zobaczyłem przepiękny (tak dla odmiany dziś) murowany kościół. Znajduje się on na samym szczycie góry i z prawie wszystkich stron oprócz frontu otacza go las, który wcześniej omijałem. Kościół św. Rocha wykonany jest w całości z cegły, jest jednonawowy z absydą i z czterema małymi kaplicami bocznymi. W czasie pierwszej wojny światowej kościół został zniszczony przez wojska austriackie. Śladem tego zdarzenia są wmurowane pociski (łuski) w południowej ścianie obecnego kościółka. W roku 1666 na Górze Zgody doszło do zawarcia tzw. ugody w Łęgonicach, kończącej rokosz Lubomirskiego. Na pamiątkę tego wydarzenia powstała kaplica. Następnie w latach trzydziestych XX wieku wybudowano na górze kościół.
Miejsce to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Pomimo nadchodzących od zachodniej strony coraz ciemniejszych chmur i wzmagającego się wiatru chciałem dokładnie obejrzeć budowlę ze wszystkich stron. Z niechęcią zjechałem z Góry Rocha w dół i zacząłem planować drogę powrotną. Chciałem ominąć Nowe Miasto nad Pilicą od Północy i asfaltowymi drogami dotrzeć w miarę szybko do domu. Podjechałem po piaszczystej drodze pod kolejną górkę z której rozpościerała się wspaniała panorama na całą okolicę w tym także będące już bardzo blisko województwo łódzkie.
Przez Dąbrowę piaskowymi drogami dotarłem jadąc pod kolejne niewielkie górki do miejscowości o ciekawej nazwie Rosocha. Dalej polnymi ścieżkami przez Sacin, Kolonię Świdrygały dotarłem do Bełku nad rzeczką Gostomianką. Chciałem przeprawić się przez zaznaczony na mapie mostek ale niestety nie mogłem go zlokalizować. Czas uciekał coraz bardziej i zaczęło robić się już trochę ciemniej. Wzdłuż nieczynnego torowiska dotarłem do drogi wojewódzkiej, która zaprowadziła mnie do Brzostowca z którego znałem już dalszą drogę. Poruszałem się dość szybko asfaltowymi drogami i za piętnaście osiemnasta dojechałem do domu. Za oknem zrobiło się już prawie ciemno.
Staram się planować wycieczki w taki sposób, że nie szukam wcześniej informacji o odwiedzanych przeze mnie miejscach. Pozwala to często zaskoczyć się wyglądem i historią miejsc do których docieram. Niejako odkrywam je dla siebie i wiem, że taka metoda jest bardzo dobra. Jadąc do jakiejś miejscowości nie wiem czy będę mógł zobaczyć zaznaczony na mapie dwór, nie wiem jak on wygląda. Za każdym razem jestem mile zaskoczony i zauroczony odwiedzanymi zakątkami, które są zlokalizowane na trasach wycieczek.