Data: 05.07.2023 r.
Radom – Sołtyków – Gębarzów Kolonia – Bardzice – Józefów – Zalesice – Pmorzany Kolonia – Polany – Osiny – Tychów Nowy – Mirzec – Wąchock – Rataje – Sieradowicki Park Krajobrazowy – Jaźwińska Góra (325 m. n.p.m. ) – Rezerwat Wykus – Siekierno Stara Wieś – Siekierno-Podmieście – Kamienna Góra – Podkonarze – Podzamcze – Bodzentyn – Dąbrowa Górna – Wojciechów – Jeziorko – Mirocice – Stare Baszowice – Baszowice – Nowa Słupia – Trzcianka – Bartoszowiny – Huta Szklana – Świętokrzyski Park Narodowy – Droga Przewodników Świętokrzyskich – Łysa Góra (594 m. n.p.m.) – Święty Krzyż – Wola Szczygiełkowa – Celiny – Bodzentyn – Tarczek – Sitki – Trzcianka – Brogowiec – Radkowice Kolonia – Radkowice – Stara Wieś – Podborze – Gawronice – Sieradowicki Park Krajobrazowy – Starachowice – Gajówka Zębiec – Lipie – Podłaziska – Małyszyn Dolny – Małyszyn Górny – Jasieniec Iłżecki Górny – Seredzice – Pakosław – Stanisławów Młyn – Pomorzany – Łączany – Zalesice – Bukowiec – Józefów – Bardzice – Gębarzów Kolonia – Sołtyków – Radom
Relacja:
Wiele lat temu wraz z przyjaciółmi wybrałem się na wycieczkę rowerową spod radomskiej miejscowości Chomętów na Święty Krzyż. Wtedy dotarliśmy do Nowej Słupi i ostatecznie nie udało nam się wjechać na szczyt Łysej Góry, gdzie mieści się klasztor na Świętym Krzyżu. Wyprawa ta na długo pozostała w mojej pamięci. Wtedy nie mieliśmy aparatów fotograficznych ani telefonów komórkowych przy sobie. Jedyną pamiątką była zakupiona widokówka w kiosku z Nowej Słupi. Wiele razy marzyłem aby powtórzyć tę podróż ale nie było możliwości ani odpowiedniego przygotowania fizycznego aby pokonać taki dystans z odpowiednimi przewyższeniami. Wreszcie w tym roku postanowiłem zrealizować dawny plan. Od maja wybierałem się na dłuższe trasy aby przygotować się kondycyjnie do dłuższej wycieczki. W końcu decyzja zapadła na dzień 5 lipca. Z domu wyjechałem dość późno bo po godzinie ósmej rano i z góry wiedziałem, że powrót będzie już po ciemku późnym wieczorem. Trasę zaplanowałem tak jak jechaliśmy za pierwszym razem. Po drodze wielokrotnie jeszcze wracałem we wspomnieniach do tej pierwszej wyprawy. Jeśli chcesz dowiedzieć się jakie przygody spotkały mnie tego bardzo ciepłego i słonecznego lipcowego dnia to zapraszam Cię do przeczytania poniższej relacji i obejrzenia zdjęć w których zamknąłem swoje nowe wspomnienia. Tego dnia według wyliczeń urządzenia nawigacyjnego podjechałem pod górę 1700 metrów przewyższeń w pionie i tyle samo metrów pokonałem w dół przejeżdżając 190 km.
W środę 5 lipca temperatura w cieniu wyniosła około 31 stopni Celsjusza a na niebie nie było prawie żadnej chmury dającej cień. Przemieszczałem się dość sprawnie przez uliczki miasta kierując się na południowe dzielnice z których jechałem znaną już mi z wcześniejszych wycieczek drogą dla rowerów w stronę Bardzic, gdzie kolejny raz zatrzymałem się na chwilę obejrzeć piękny zabytkowy drewniany kościół. Po chwilowej przerwie ruszyłem dalej. Na wyświetlaczu nawigacji rowerowej już wcześniej wyświetliło mi się pięć podjazdów z ich profilami informującymi o odległości do podjazdu, procencie nachylenia i długości jazdy pod górę. Jechałem cierpliwie do pierwszego z nich, który miał mieć miejsce zaraz za Wąchockiem. Podjazd ten pamiętam jeszcze z czasów mojej pierwszej podróży w tym kierunku z przeszłości. Jechałem dość szybko starając się raz na jakiś czas uzupełniać płyny i jeść aby mieć energię na najbliższe kilometry.
Minąłem wieś Pomorzany i Polany za którymi z asfaltowej drogi zjechałem w gruntową. Po chwili musiałem prowadzić rower, ponieważ trasa zrobiła się mało przejezdna a ja nie chciałem tracić sił na zakopywanie się w piachu. Moim oczom ukazał się piękny widok na skraju lasu i horyzont z Górami Świętokrzyskimi. Po raz pierwszy tego dnia zobaczyłem cel mojej podróży jeszcze nie bezpośrednio ale pierwsze pogórza w sąsiedztwie pasma głównego.
W okolicy Trębowca asfaltowa droga zaprowadziła mnie kolejny raz w polną ścieżkę jadąc wzdłuż granicy województwa mazowieckiego i świętokrzyskiego nieopodal Leśniczówki Niwy zgubiłem wytyczony wcześniej szlak. Stało się tak z powodu słabej jakości i mocno zarośniętej drogi gruntowej. Trochę straciłem czasu i pokręciłem się po chaszczach zanim wydostałem się na wcześniej wytyczony ślad GPS. Tak przywitało mnie województwo świętokrzyskie, choć ja sam z tego powodu nie robiłem sobie większych wyrzutów. Wiem, że podczas tego typu wypraw takie małe niespodzianki się po prostu zdarzają. W końcu dotarłem do miejscowości Mirzec i dalej przez las ruszyłem w stronę Wąchocka, gdzie zatrzymałem się w sąsiedztwie pięknego zabytkowego opactwa Cystersów w stylu romańskim. Uzupełniłem utracone płyny i kalorie i ruszyłem dalej ku przygodzie.
Zaraz za Wąchockiem rozpoczął się pierwszy z pięciu wspomnianych przeze mnie większych podjazdów. Droga pięła się stromo pod górę aby na jej końcu lekko zrobić się znowu płasko i dalej za wsią Rataje dotrzeć do skraju Sieradowickiego Parku Krajobrazowego, który miał mnie zaprowadzić w Góry Świętokrzyskie. Trasa od teraz biegła przez środek pięknych i górzystych lasów po wybrukowanej nawierzchni. Jechałem powoli zwłaszcza na zjazdach, żeby nie złapać żadnego defektu w rowerze. Jechałem praktycznie sam nie mijając nikogo wokół. Na początku była rodzina grzybiarzy i później za Rezerwatem Wykus minąłem rowerzystę jadącego w drugą stronę. Pamiętam jeszcze jak duże wrażenie na mnie zrobił widok na Góry Świętokrzyskie ze skraju lasu na końcu drogi. Wielokrotnie podjeżdżałem do góry i zjeżdżałem na dół aż w końcu dotarłem do końca parku krajobrazowego. Moim oczom ukazał się wspomniany przed chwilą widok na góry i od razu wynagrodził trudy jazdy. Od teraz poruszałem się dalej od wsi Nowa Wieś i Siekierno Stara-Wieś drogami asfaltowymi, które dawały znać, że jestem już w prawdziwych górach. Czułem już w nogach podjazdy i miło zjeżdżało się w dół oszczędzając siły przed dalszą jazdą.
Za Kamienną Górą po raz pierwszy zobaczyłem już z niedalekiej odległości cel mojej drogi. Pasmo główne Gór Świętokrzyskich z charakterystycznym punktem klasztoru i nadajnikiem radiowo telewizyjnyn na Świętym Krzyżu. Zrobiłem zdjęcie i jechałem dalej. Po chwili dotarłem do Bodzentyna, przez który dość szybko udało mi się przejechać. Mijałem kolejne miejscowości i przybliżałem się coraz bardziej do Nowej Słupi, gdzie chciałem zrobić dłuższy postój przed decydującym tego dnia podjazdem na Święty Krzyż. Mijałem Wojciechów, Jeziorko z charakterystycznym ostrym zakrętem w lewo i dalej już wzdłuż pasma głównego jechałem trasą wojewódzką nr 751 przez Mirocice, Stare Baszowice i Baszowice podjeżdżając do góry i zjeżdżając co chwila w dół. Z nieba lał się prawdziwy żar a ja zauważyłem, że z moich zapasów w postaci trzech bidonów kończą mi się już mi się woda. Nie mogłem się już doczekać odpoczynku w Nowej Słupi. Do tej miejscowości udało mi się w końcu dotrzeć po godzinie trzynastej i na głównym skrzyżowaniu skręciłem w prawo, żeby za chwilę odbić w lewo. Zaczęła się kolejna wspinaczka wąskimi asfaltowymi dróżkami pod górę, pod drodze nie zatrzymałem się przy żadnym sklepie, których nie było też zbyt wiele. Minąłem szkołę i już straciłem nadzieję na jakiś sklep bo za chwilę miałem wyjechać z Nowej Słupi. Moim oczom jednak ukazał się popularnej sieci z owadem w nazwie supermarket. Przypiąłem rower i zrobiłem zakupy: wodę, piwo 0%, drożdżówki i po uzupełnieniu bidonów i wypiciu nadmiaru wody po pewnym czasie ruszyłem dalej mijając górę Chełmiec i całe główne pasmo Gór Świętokrzyskich. Przejechałem przez Trzciankę wcześniej wjeżdżając już oficjalnie na teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Po pewnym czasie odbiłem z drogi wojewódzkiej nr 753 w prawo i drogą gruntową stromo zacząłem piąć się pod górę mając po prawej stronie skraj Puszczy Jodłowej.
Moim oczom ukazały się piękne widoki na inne pasma gór oraz na sam Święty Krzyż i niestety przeoczyłem wskazówki skrętu w lewo w kierunku Wymysłowa i Huty Starej co jak później się miało okazać było niestety bardzo dużym błędem z mojej strony. Nie usłyszałem komunikatów nawigacji o miniętym zakręcie i jechałem dalej. Zorientowałem się już jak było za późno, że zjechałem z wyznaczonego kursu i postanowiłem odbić w lewo zjeżdżając stromym i zarośniętym trawą zboczem. Teoretycznie na mapie zaznaczona była tu droga ale w praktyce była tylko trawa i stromy zjazd w dół. Chciałem wrócić na szlak do Huty Szklanej i zrezygnowałem z jazdy skrajem Puszczy, gdzie dotarłbym szybko prosto pod bramę wjazdu do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Niestety ta decyzja okazała się sporym błędem, ponieważ zjeżdżając w dół nie zauważyłem dołu w trawie i wjeżdżając do niego mój środek ciężkości przeważył do przodu i z dużą prędkością przeleciałem przez kierownicę upadając. Na szczęście nogi wypięły się z pedałów a rower przeleciał górą i uderzając mnie upadł metr przede mną. Byłem w lekkim szoku, na szczęście zawsze jeżdżę w kasku a powierzchnia o którą uderzyłem była cała z trawy, więc bardzo się nie pozdzierałem. Po chwili podniosłem się i sprawdziłem, czy wszystko ze mną ok. Obolała noga i bok pleców dawały znać o upadku a z roweru odpadło lusterko. Po paru minutach doszedłem do siebie i jechałem dalej odczuwając niestety skutki upadku. Byłem zły, że nie zachowałem odpowiedniej ostrożności i dalszą drogę w górę jechałem już z nieco gorszym samopoczuciem.
Na szczyt Łysej Góry (594 m. n.p.m.) na Świętym Krzyżu dotarłem kilka minut po godzinie piętnastej na raz bez zatrzymywania się używając najlżejszych przełożeń przerzutek. Gdy moim oczom ukazał się klasztor to poczułem dużą satysfakcję ze zrealizowanego celu. Na samej górze postanowiłem zrobić dłuższą przerwę. Podziwiałem widoki z wieży klasztornej na przepiękną panoramę Gór Świętokrzyskich. Gdy zszedłem na dół zjadłem jeszcze obiad i postanowiłem wracać około godziny szesnastej. Było już dość późno i wiedziałem, od samego rana, że powrót przyjdzie mi w ciemnościach. Do zachodu słońca jednak było jeszcze sporo czasu a ja postanowiłem ostrożnie zjeżdżać w dół w stronę Nowej Słupi. Często schodziłem z roweru, żeby nie ryzykować kolejnego upadku. Ominąłem Drogę Królewską po prawej stronie i nie wyjeżdżając na samym dole z Puszczy Jodłowej skręciłem w lewo i dalej nieopodal skraju lasu jechałem po szlaku dawnej trasy kolejki wąskotorowej. Po drodze nie spotkałem ani jednego turysty. Drzewa przez długi czas dawały bardzo dużo cienia. Zrobił się półmrok i starałem się zachowywać cały czas ostrożność jadąc bardzo technicznie aby nie upaść. Odczuwałem cały czas ból po upadku zwłaszcza jak chciałem obejrzeć się za siebie nie mając już lusterka. Droga trochę mi się dłużyła pomimo jej uroku w tej części głównego pasma gór. Po około 10 kilometrach skręciłem w prawo opuszczając drogę gruntową i zarazem Świętokrzyski Park Narodowy. Znalazłem się na skraju Woli Szczygiełkowej.
Drogą asfaltową jechałem w kierunku Bodzentyna. Moim oczom ukazała się w oddali Miejska Góra, którą za miejscowością Celiny ominąłem jadąc po prawej stronie. Wjechałem na chwilę do Bodzentyna i skręciłem w prawo jadąc po chodniku drogi wojewódzkiej 752 dojeżdżając do Tarczka w którym skręciłem w lewo. Oglądając się za siebie widziałem jeszcze piękną panoramę Łysogór, które z każdym przekręceniem korbą w rowerze oddalały się nieuchronnie a moim oczom na horyzoncie ukazał się znany już Sieradowicki Park Krajobrazowy. Aby do niego dojechać czekało mnie jeszcze kilka podjazdów. Zapamiętałem ten z miejscowości Trzcianka, który był dość wymagający i oznaczony w nawigacji na moim śladzie GPS jako już ostatni. Nie oznaczało to oczywiście, że dalej już było tylko płasko. W parku krajobrazowym czekały na mnie kolejne podjazdy już nieco krótsze ale nadal wymagające. Po pewnym czasie dotarłem do Skierniewic – była za dziesięć minut godzina dziewiętnasta a do domu jeszcze dużo kilometrów.
Na niebie zaczęły się kłębić ciemne chmury i zaczynałem się bać, że prognozowane deszcze z burzą przyjdą wcześniej niż myślałem i zacząłem szybciej pedałować. Słońce chyliło się coraz bardziej ku zachodowi. Jechałem częściowo drogami asfaltowymi a częściowo gruntowymi przez piękne lasy. Minąłem Lipie i w środku lasu nagle na drodze wyrosła mi zamknięta brama. Przestraszyłem się, że będę musiał szukać objazdu tej drogi ale na szczęście jak zbliżyłem się do bramy odczytałem napis, że brama służy zabezpieczeniu przed przemieszczaniem się zwierząt leśnych. Po przekroczeniu bramy należało po prostu zamknąć ją za sobą. Jechałem dalej. Dalej tylko czasami tylko spore piachy zmuszały mnie do chwilowego prowadzenia roweru.
Minąłem Małaszyn Dolny i Jasieniec Iłżecki. Robiło się coraz bardziej ciemno. Za Seredzicami wyjechałem z lasu na duże przestrzenie pól na których postawione były wiatraki. Na jednym ze szczytów wzniesień ostatni raz oglądając się za siebie obejrzałem piękny widok na majaczący w oddali Święty Krzyż. Dalej ruszyłem przed siebie już w pełnej ciemności używając przedniej i tylnej lampki. Udało mi się uciec deszczowi i burzy ale cały czas czułem, że gdzieś obok niebo jest pomimo wczesnej nocy bardziej ciemne niż powinno i ryzyko deszczu cały czas jest aktualne. Gdzieś w oddali słychać było ciche pomrukiwanie wyładowań atmosferycznych. Zrobiło się także chłodniej. Przed Pakosławiem zamiast pojechać prosto zrezygnowałem z trasy z uwagi na jej bardzo słabą jakość. Zarośnięty szlak nie zachęcał do jazdy. Był to błąd ponieważ nadrobiłem drogi i straciłem trochę czasu a przede mną było jeszcze sporo kilometrów do pokonania już w pełnych ciemnościach. Minąłem Stanisławów Młyn, Pomorzany i dotarłem do Łączan z których miałem dalej kierować się w stronę Skaryszewa. Droga jednak była bardzo piaszczysta i postanowiłem z tego miejsca pojechać dalej tą samą trasą, którą jechałem w stronę gór. Wcześniej na drodze spotkałem jeszcze jeża, któremu udało mi się zrobić zdjęcie.
Od Zalesic przez Chomętów i Bardzice jechałem już coraz szybciej w stronę domu. Przed Radomiem w okolicach Sołtykowa złapał mnie w końcu zapowiadany na wieczór deszcz ale na szczęście nie był duży i bez wyładowań atmosferycznych. W samym Radomiu już nie padało. Około 22:30 jadąc po mokrej nawierzchni dotarłem do domu. Czułem trudy długiej jazdy. Przejechany dystans był moim rekordem – 190 km jeszcze nigdy nie przejechałem na raz. Jeśli dojdzie do tego jeszcze suma przewyższeń (1700 w górę i 1700 w dół) to cieszę się, że udało mi się ukończyć trasę. Ogólnie czułem duże zmęczenie i ból nóg (zwłaszcza w kolanach). Doszedł jeszcze ból po upadku, który nie pozwalał zapomnieć o przykrej przygodzie. Podsumowując udało mi się zrealizować niespełniony wiele lat temu plan o którym często myślałem. Bardzo lubię wracać w Góry Świętokrzyskie – są tak blisko i jak się okazuje w zasięgu jednodniowej wycieczki z Radomia. Tak jak tą pierwszą wyprawę pamiętam bardzo dobrze tak myślę, że i ta zostanie w mojej pamięci na długo.