Data: 27.07.2020 r.
Radom – Cerekiew – Janów – Sławno – Podlesie – Franciszków – Wolanów – Gapów – Podwyręba – Chronówek – Chronów-Kol. Dolna – Chronów.Kol. Górna – Łaziska – rz. Szabasówka – Zaborowie – Ziomaki – Zastronie – Jankowice – Wysocko – Józefów – Długosz – Szydłowiec – Nowy Książek – Pierwsze Budki – Aleksandrów – Huta – Leszczyny – g. Cymbra (378 m. n.p.m.) – Hucisko – g. Altana (408 m. n.p.m.) – Ciechostowice – Majdów – Komorniki – linia strażowa (szlak rowerowy) – stacja PKP Szydłowiec – Gąsawy Rządowe – Gąsawy Plebańskie – Jastrząb – Lipienice Dolne – Kolonia Lipienice – Wola Lipieniecka Mała – Wola Lipieniecka Duża – Śniadków – Tomaszów – Ruda Wielka – Ruda Mała – Kowala – Augustów – Kosów – Radom
PRZYGOTOWANIA – niedziela wieczór
Wycieczka została zaplanowana przeze mnie na kilka dni przed wyjazdem. Od ostatniej relacji minął już rok. Przez ten czas jeździłem rowerem na krótszych dystansach w najbliższej okolicy Radomia. Dzień przed wyjazdem spakowałem wieczorem plecak, naszykowałem ubranie i sprawdziłem prognozę pogody. Poniedziałek 27 lipca zapowiadał się z przelotnymi opadami deszczu w godzinach od 9 do 10 i temperaturą powietrza od 18 do 26 stopni Celsjusza, niebo początkowo miało być pochmurne a później od ok. godz. 11 prognozy zapowiadały przebijające się przez wysokie chmury słońce, wiatr miał być słaby. Tyle przeczytałem w prognozach, które kontrolowałem kilkakrotnie zastanawiając się czy nie przełożyć wycieczki na kolejny bardziej już upalny dzień. Ostateczną decyzję podjąłem z samego rana dnia następnego.
CZY JECHAĆ? – poniedziałek 6:20 rano.
Z samego rana kolejny raz sprawdziłem prognozy pogody i radary opadów. Niestety wszystko wskazywało na niewielkie opady deszczu w godzinach przedpołudniowych. Patrząc na pochmurne niebo ok. godz. 6:45 będąc już prawie ubrany do wyjścia zobaczyłem, że zaczął padać drobny deszcz.. moja wycieczka na chwilę stanęła pod dużym znakiem zapytania. Jechać? Czy przekładać? Jeśli jechać to czy pogoda będzie łaskawa? Zaryzykowałem jednak wyjazd, jeśli chcecie się dowiedzieć jakie przygody tego dnia mnie spotkały to zapraszam do przeczytania relacji z wycieczki na największe wzniesienie w województwie mazowieckim – Górę Altanę (408 m. n.p.m.) znajdującym się w pięknych okolicach Szydłowca na granicy z województwem świętokrzyskim. Po drodze jak się okazało czekała mnie wspaniała przygoda oraz dosyć duże podjazdy.
POCZĄTEK – godz. 7:11
Zdecydowałem się jednak wyruszyć. Już od samego początku napotkałem pewne problemy. Okazało się, że bukłak z zapasem wody w plecaku przecieka i musiałem się z nim rozstać przy najbliższej okazji jadąc dalej z mokrymi plecami. Jak na poranek (kilka minut po godzinie siódmej) i temperaturę powietrza niewiele przekraczającą 18 stopni Celsjusza, takie dodatkowe schłodzenie podczas jazdy nie było komfortowe. Jechałem wzdłuż ul. Kieleckiej po chodniku czekając kilka razy na światłach dla pieszych co dodatkowo wydłużało mój start w wycieczce. Po około czterdziestu minutach dotarłem do Cerekwi jadąc po bardzo komfortowej ścieżce rowerowej. Rozgrzewałem mięśnie utrzymując prędkość w granicach do 25 km./h i podziwiałem okoliczne pola oraz zabudowania. Po pewnym czasie skręciłem w szutrową drogę w lewo prowadzącą do Sławna.
NA POŁUDNIE W STRONĘ NOWEJ PRZYGODY – godz. 8:08
Jechałem coraz szybciej mijając zaspane jeszcze gospodarstwa rolnicze. Ruch na lokalnych drogach o tej godzinie był jeszcze znikomy, prawie w ogóle nie wyprzedzały mnie żadne pojazdy. W tak komfortowych warunkach minąłem tunelem trasę S7 i wjechałem do Wolanowa. Zorientowałem kolejny raz mapę i kierując się dalej w stronę Szydłowca przemierzałem piękne okolice podziwiając je ze swojego roweru. Złapałem już równe tempo jazdy i nie męcząc się zbytnio (oszczędzając siły na wzniesienia jakie miały mnie dziś czekać) jechałem przed siebie. Słońce wychodziło pomału z za chmur i zaczął raz na jakiś czas padać bardzo drobniutki, lekko odczuwalny deszcz. Prognozy pogody nie sprawdziły się na szczęście, dzięki czemu bez zatrzymywania się mogłem jechać dalej. Jadąc rozglądałem się uważnie czy z za otwartych bram nie wyskoczy zaraz jakiś pies. Na szczęście pierwszy napotkany zwierzak stał na drodze w Chronowie Kolonii i zastosowałem sprawdzoną już wcześniej metodę, którą polecam wszystkim rowerzystom: zszedłem z roweru i ominąłem psa powoli obserwując go z za roweru. Jak się okazało stosując tę metodę uniknąłem pogodni psa tego dnia jeszcze kilkakrotnie, tylko w jednym przypadku była bezskuteczna ale o tym napiszę nieco później..
Po pewnym czasie dotarłem do Łazisk. Wiedziałem, że znajduje się tu dworek, który był zaznaczony na mapie. Z daleka zauważałem już park dworski. Nie wiedziałem tylko czy będzie możliwość obejrzenia zabytku. W jednym miejscu napotkałem bramę z otwartymi drzwiami. Słychać było w oddali szczekające psy. Nie zamierzałem ryzykować i zawróciłem. Zapytałem się napotkane osoby, w jakim stanie jest dworek i czy można go obejrzeć. Po uzyskanym wywiadzie środowiskowym dowiedziałem się, że dworek jest opuszczony a okoliczne zabudowania przy dworku dzierżawione są i nadal wykorzystywane do prac rolniczych. Dodatkowo napotkana Pani powiedziała mi, że do dworku prowadzi ścieżka przez park i można ominąć szczekające psy. Szybko odnalazłem ścieżkę i powoli skierowałem się w głąb parku. Park bardzo zarośnięty krzakami i pokrzywami był pełen komarów. Miałem wrażenie, że jednorazowo siedzi na mnie kilkadziesiąt owadów. Początkowo źle skręciłem na rozwidleniu i musiałem nadrobić spaceru zanim znalazłem się przed okazałym choć już dość mocno zniszczonym budynkiem dworku z XIX wieku. Budynek choć prezentował się bardzo źle to był wspaniały. Warto było odnaleźć właściwą ścieżkę w parku i obejrzeć to miejsce.
Obejrzałem pałacyk i skierowałem się dalej w stronę Szydłowca, gdzie planowałem zrobić dłuższy postój. Kilka minut po godzinie 10 znalazłem się na rynku w Szydłowcu. Miejscowość bardzo się zmieniła na dużą korzyść od mojego ostatniego tu pobytu. Obejrzałem późnorenesansowy ratusz, kościół farny i zamek w sąsiedztwie którego zrobiłem dłuższy postój i posiliłem się przed dalszą podróżą.
Z Szydłowca wyjechałem drogą w kierunku Huty. Słońce już było wysoko i ogrzewało mnie dosyć mocno. Temperatura powietrza wzrosła i przy niewielkim wietrze jechałem dalej. Zauważyłem, że coraz bardziej droga prowadzi pod górę. Nastawiałem się na podjazdy i pomału zaczynałem coraz bardziej oszczędzać siły na to co mnie będzie za chwilę czekało. Pierwsza poważna próba czekała na mnie na podjeździe do Huty. Zmniejszyłem przełożenia i wolno podjechałem na wysokość ponad 300 m. n.p.m. W Hucie zatrzymałem się przy sklepie uzupełniając wodę i zaopatrzyłem się w batonika energetycznego. Przy sklepie uciąłem sobie jeszcze miłą pogawędkę z pewnym Panem, który poopowiadał mi o ludziach przyjeżdżających w te okolice aby wędrując odetchnąć od codzienności. Pojechałem w stronę Leszczyn ostro w dół po czym znowu zacząłem powolny podjazd pod górę. Na horyzoncie widać było przepiękne lasy przysusko-szydłowieckie. Wjechałem na górę Cymbrę 378 m. n.p.m. i dotarłem do Huciska. Na niebie zaczęły kłębić się ciemne chmury i martwiłem się, czy nie będzie burzy. W Hucisku rozpościera się przepiękny widok na okolicę.
PODJAZD NA GÓRĘ ALTANĘ – godz. 12:08
Szukałem szlaku na górę, kiedyś na pieszo szedłem nim i pamiętam, że szlak skręcał w prawo gdzieś w środku Huciska i tak też miałem zaznaczone na mapie. Niestety nie udało mi się odnaleźć odpowiedniego skrętu i w ciemno skierowałem się w stronę lasu. W lesie niestety natrafiłem na niewłaściwą ścieżkę i trochę pobłądziłem szukając właściwego szlaku. Po pewnym czasie natrafiłem na szlak i zacząłem podjazd pod największe wzniesienie w woj. mazowieckim. Droga prowadziła pod górę miejscami po kamieniach. Byłem wpięty w pedała SPD i uważałem, żeby nie wywrócić się. Raz na jakiś czas zatrzymywałem się, żeby odpocząć. Góra Altana (408 m. n.p.m.) to najwyższy szczyt Garbu Gielniowskiego na Wyżynie Kieleckiej i województwa mazowieckiego, pomiędzy wsiami Ciechostowice i Hucisko. Na samą górę dotarłem około godziny 12:30. Zobaczyłem dostrzegalnię pożarów z której rozpościera się piękny widok na całą okolicę. Szczyt góry jest porośnięty drzewami i nie widać zbyt wiele. Satysfakcja z wjechania rowerem na górę była bardzo duża. Na górze spotkałem grzybiarza z którym porozmawiałem na temat grzybów, odpocząłem i po chwili zaczynałem zjeżdżać w dół na drugą stronę góry.
POWRÓT – godz. 12:49
Jak zawsze podczas dłuższych wycieczek przychodzi chwila kiedy znajduję się w najdalej położnym punkcie trasy i należy podjąć decyzję o powrocie do domu. Około godziny 13 szybkim tempem zjechałem z góry hamując co chwila, żeby nie nabrać zbyt dużej prędkości na kamienistej ścieżce. Na chwilę znalazłem się w woj. świętokrzyskim w okolicy Ciechostowic. Czekała mnie długa droga do domu po bardzo malowniczych terenach. Przede mną były także szybkie zjazdy i mozolne podjazdy. Znajdowałem się w samym sercu lasów na południe od Szydłowca. Minąłem leśniczówkę i wieś Ciechostowice i pojechałem przez Majdów i Komorniki w stronę niesamowitej ścieżki leśnej. Po pewnym czasie wzniesienia się skończyły i znalazłem się na wspomnianej już przeze mnie leśnej ścieżce zaadoptowanej na szlak rowerowy prowadzący do miejscowości Jastrząb. Szlak prowadził początkowo przez tzw. linię strażową. Była to wąska asfaltowa droga szerokości około 3 metrów i prowadziła przez ok. 12 może więcej kilometrów cały czas przez lasy. Jechało się nią bardzo dobrze. Brak samochodów i innych osób był dużym atutem. Zjechałem tylko raz ze szlaku przy przeprawie przez trasę szybkiego ruchu S7 ale dość szybko wróciłem na właściwy szlak. W środku lasu przy leśniczówce Jastrzębia wyskoczył z zaskoczenia pies. Szybko zeskoczyłem z roweru i podczas wypinania z pedałów metaliczny dźwięk przestraszył psa który się zatrzymał. Ja powoli oddaliłem się leśną drogą i po paru metrach wsiadłem na rower i pojechałem dalej.
Minąłem stację PKP Szydłowiec oddaloną od miasta o ok. 5 km. I orientując mapę podjąłem decyzję, którymi drogami dalej kierować się do domu. Czułem już dość spore zmęczenie i kilometry przejechane. Słońce coraz bardziej świeciło i było bardzo ciepło. Dalej jechałem drogami przez kolejne urokliwe miejscowości. W jednej z nich zrobiłem kolejną przerwę na uzupełnienie energii w postaci zabranego prowiantu. Jechałem dalej i za miejscowością Jastrząb zaczął padać niewielki deszcz, na szczęście nie była to ulewa i nawet nie przerywając jazdy po pewnym czasie przestało padać.
ZAKOŃCZENIE – godz. 15:35
Zrezygnowałem już z odwiedzin Orońska zostawiając to ciekawe miejsce na inną okazję, skierowałem się w kierunku Kowali. Tam czekał mnie ostatni tego dnia dość duży podjazd pod górę gdzie znajduje się barokowy kościół pw. Św. Wojciecha. Z Kowali powoli wjechałem w coraz bardziej ruchliwe i zatłoczone ulice Radomia. Musiałem przebić się przez miasto na samą jego północną część. Postanowiłem jak najbardziej trzymać się ścieżek rowerowych. Do domu dotarłem o godzinie 16:50. Była to niezwykła wycieczka, którą ciężko opisać w tej relacji. Najbardziej zapamiętam opuszczony dworek w Łaziskach, zmieniający się i coraz bardziej ładny Szydłowiec, górę Altanę, strome podjazdy i długi leśny rowerowy szlak prowadzący do miejscowości Jastrząb.